20 lipca 2011

Podsumowanie

Było, minęło, ale pozostaną wspomnienia.
A teraz trochę statystyki.
 


Przejechaliśmy w sumie 7113 km! Średnio dziennie po ok. 500 km, a rekord wyniósł 724 km.

15 lipca 2011

Noclegi

Noclegi mieliśmy zarezerwowane wcześniej na trasie przejazdu. Codziennie w innej miejscowości, tylko trzykrotnie spędziliśmy dwie noce w jednym miejscu. Pozwalało to odpocząć od pakowania i dźwigania bagaży. Nocowaliśmy w motelach sieci Motel 6, Super 8 i Days Inn.

 




9 lipca 2011

Pamiątki

Każdy stara się przywieźć jakieś pamiątki z podróży. Dla siebie, dla swoich bliskich, dla przypomnienia chwil, które się przeżyło i miejsc, w których się było. Najlepiej aby  były to przedmioty charakterystyczne dla danego regionu, związane z kulturą czy zwyczajami ludzi.

W każdym z Visitor Center, które odwiedziliśmy można było spotkać mniejszy lub większy sklepik z pamiątkami. Co można kupić w takim sklepie? Są więc albumy, pocztówki i kalendarze, także kubki i koszulki z nadrukowanym widoczkiem charakterystycznym dla danego parku. I wiele innych drobiazgów tego typu. Najciekawsze są oczywiście pamiątki związane z życiem i zwyczajami Indian, rdzennych mieszkańców tych ziem, najczęściej przez nich wykonane. Należą do nich tomahawki, łuki i strzały, różnego rodzaju bransoletki i wisiorki wykonane z koralików bądź kamieni półszlachetnych. Także obrazki przedstawiające sceny z życia Indian.


5 lipca 2011

Dzień 18 - Powrót

Wylatujemy wieczorem. Lecimy takim samym, a może nawet tym samym samolotem Boeing 747-400. Trasa nieco inna, bardziej na południe od poprzedniego przelotu - nad USA, nieco zahaczamy o Kanadę i dalej nad Atlantykiem. Nie przelatujemy nad Grenlandią i Islandią jak poprzednio, może taka trasa, a może z powodu erupcji wulkanu na Islandii.
Lot przebiega spokojnie ale lądowanie już nie. Nad Londynem szaleje burza. Samolot długo krąży nad miastem co chwilę wpadając w turbulencje. W pewnym momencie piorun uderzył w samolot - błysk, huk, poruszenie na pokładzie. Lekko nie było ale wylądowaliśmy szczęśliwie.


Zmiana stref czasowych sprawiła, że musieliśmy "oddać" te dziewięć godzin, które "zaoszczędziliśmy" lecąc do Stanów. W Londynie jest już późne popołudnie, do następnego lotu do Warszawy mamy ponad 3 godziny. Spokojnie wydajemy ostatnie dewizy w sklepach bezcłowych nie wiedząc, że mogą się jeszcze przydać. Zaniepokoił nas brak informacji o odprawie pasażerów naszego samolotu. Okazało się, że nasz lot został odwołany. Nie wiadomo z jakiego powodu - wulkanu, burzy czy też przelotu Bardzo Ważnej Osobistości. Rozpoczęło się poszukiwanie bagaży, które przecież miały lecieć tranzytem do Warszawy i przebukowywanie biletów. Kiedy to wszystko już było załatwione "zrobiła" się godzina 23, a następny samolot mieliśmy już rano. Z tego powodu zrezygnowaliśmy z oferowanego noclegu i noc spędziliśmy na lotnisku jak wielu innych pasażerów. Dostaliśmy bezpłatne vauchery na posiłek, który nieco podreperował nasze nadwątlone długą już podróżą siły.
Dalsza podróż przebiegła już bez zakłóceń. Tylko bus,  który po nas już wyjechał do Warszawy musiał przyjechać drugi raz.


I to już koniec wycieczki. Było, minęło - trochę szkoda.

1 lipca 2011

Dzień 17 - i ostatni

Dzisiejszą, ostatnią noc na kontynencie amerykańskim spędziliśmy w Palm Springs.
To miasto położone jest 100 mil na wschód od Los Angeles, liczy ok. 50 tys. mieszkańców.